Budzik zadzwonił o 6.oo rano. Powoli zaczęłąm otwierać swoje ciężkie powieki. W pokoju nie było ciemno. Blade, poranne światło wpadało w okno różowej `komnaty` na poddaszu. Zadzwoniłam do Przemka, żeby zapytać o której po mnie będzie. Okazało się, że chłopakom też się zbytnio nie chciało podnieść z wygodnych, cieplutkich łóżek.. Także nasz wyjazd przeciągnął się o jakieś 3o minut. Był to czas spędzony na spaniu, budzeniu, marudzeniu i (wreszcie) wstawaniu. Dziś goszczono nas na ziemiach Kobiałek. Pogoda tak wspaniale nam dopisała, nastrajała optymistycznie. Błękitne niebo, kilka białych chmurek, gorące słońce, piękno zielonych lasów, łak nagrzanych ciepłymi promieniami i pól. Taka oaza wyciszenia, miejsce terapii dla ciała i duszy. Jest czym się zachwycać.
Zapewne pamiętacie, że nie raz mówiłam/pisałam, by nie uzależniać swojego szczęścia od rzeczy, na które nie mamy wpływu. Jedną z tych rzeczy bez wątpienia jest aura pogodowa i ta przygnębiająca szarość, której nie da się przemalować choćby najpiękniejszymi i najbardziej kolorowymi kredkami, jakie pierwszoklasista ma w piórniku. A szkoda, bo chętnie domalowałabym do tego obrazka piękne, duże słoneczko, promyki sięgałyby aż do samiutkiej ziemi. Na szczęście istnieje wiele sposobów na wprowadzenie do codzienności nieco słonka, co więcej jest to możliwe bez użycia kredek (no chyba, że takich wyimaginowanych), a ja te sposoby znam. Dosyć gadania, idę działać! Miłego popołudnia robaczki! Poniżej zrzut z instag. Kto zechciałby obserwować zapraszam! ---> klik
Komentarze
Prześlij komentarz