Ostatnie dni zaliczam do tych pracowitych i mijających w zawrotnym tempie, a co więcej nic nie wskazuje na to, by cokolwiek w tej kwestii mogłoby w najbliższym czasie ulec zmianie. W końcu mamy już grudzień, a co za tym idzie, coraz większymi krokami zbliża się do nas okres świątecznych przygotowań. Lubicie ten czas? Ja bardzo, choć muszę przyznać, że jest strasznie męczący, to zawsze wywołuje wiele radości i emocji. Za mną kolejny weekend spędzony w Olsztynie, przede mną jeszcze jeden taki wyjazd a potem miesiąc 'leżenia', choć może nie koniecznie w dosłownym tego słowa znaczeniu. Wspominałam Wam w poprzednich notkach, że pierwsze trzy pozycje na liście moich książek do kupienia zajmują książki Katarzyny Bereniki Miszczuk, i uwaga! w sobotę udało mi się kupić cały pakiet- taki drobny prezent mikołajkowy. W końcu trzeba czasem pomyśleć o sobie. A więc teraz już tylko kieliszek wina (koniecznie czerwonego) i towarzystwo zabójczo przystojnego diabła- Beletha, czyli wieczór w diabelskim stylu.
Zapewne pamiętacie, że nie raz mówiłam/pisałam, by nie uzależniać swojego szczęścia od rzeczy, na które nie mamy wpływu. Jedną z tych rzeczy bez wątpienia jest aura pogodowa i ta przygnębiająca szarość, której nie da się przemalować choćby najpiękniejszymi i najbardziej kolorowymi kredkami, jakie pierwszoklasista ma w piórniku. A szkoda, bo chętnie domalowałabym do tego obrazka piękne, duże słoneczko, promyki sięgałyby aż do samiutkiej ziemi. Na szczęście istnieje wiele sposobów na wprowadzenie do codzienności nieco słonka, co więcej jest to możliwe bez użycia kredek (no chyba, że takich wyimaginowanych), a ja te sposoby znam. Dosyć gadania, idę działać! Miłego popołudnia robaczki! Poniżej zrzut z instag. Kto zechciałby obserwować zapraszam! ---> klik
Muszę koniecznie przeczytać;)
OdpowiedzUsuń