Powracam do starego rytmu, za którym tak bardzo tęskniłam, i który przysparzał mi wiele radości. Znowu mam co robić. Całą środę spędziłam u P. Wróciłam wieczorem, wczoraj byłam na zakupach z P., potem u mnie. Dużo energii znajduję też w codziennych rozmowach z ciocią Ev. Czuje się szczęśliwa, że mam co robić. Uwielbiam ten rytm, nienawidzę nudy. Gdy mam coś do zrobienia, nawet jeśli jest to rzecz bez większego znaczenia, czuję się szczęśliwsza niż siedząc bezczynnie. Nie odczuwam wtedy tej codziennej melancholii. Do następnej.
Za czym tak gonimy? Za szczęściem, które już prawie łapiemy za ogon, a ono z szyderczym uśmiechem przed nami ucieka? Za miłością, bez której nie wyobrażamy sobie życia, a która nas tak dużo kosztuje? Za emocjami? Bo przecież życie bez skrajnych bodźców nie dawałoby nam takiej satysfakcji... Za pieniędzmi? By móc pozwolić sobie przynajmniej na połowę tego, co koleżanka z pracy. Za lajkami? Bo one chociaż na chwilę dowartościowują! Za pięknymi fotkami z wakacji, żeby te lajki zdobywać. Za idealną figurą, by nam stalkerzy pozazdrościli. Tylko czy jest czego tu zazdrościć??? Gdy za pięknym uśmiechem z profilowego kryją się przepłakane wieczory i nieprzespane noce. Gdy ciało katujesz na siłowni w zasadzie nie dla pięknej figury, ale po to by zająć czymś myśli i się wyżyć, gdy nagromadzonych w głowie myśli, strachu i emocji próbujesz pozbyć się i rozładować na worku bokserskim. Gdy po tym, jak wstawisz na insta idealnie wykadrowaną miskę owsianki z owocami, z dodatkowym filtrem oczywiście, ...
Komentarze
Prześlij komentarz