Hej robaczki! Wczoraj miałam kolejną okazję, aby "wypieniężyć się do ostatniego grosza". Im bliżej świąt, tym coraz częściej odwiedzamy sklepy, galerie i butiki. Niestety te nasze przedświąteczne eskapady mają tragiczne skutki uboczne, takie jak niski stan konta. I kto do diaska wymyślił te plastikowe, zaczarowane, magiczne karty? Wcale się nie zdziwię, gdy skończę jak Rebecca Bloomwood w Wyznaniach Zakupoholiczki, bo tak jak ona nie umiem być głucha na syreni śpiew sklepowych witryn. Ale przecież sklepy istnieją dla naszej przyjemności, sama czynność jest przyjemna. Prócz zakupów robię jeszcze masę najprzeróżniejszych a zarazem najbardziej zwyczajnych rzeczy, tj. czytam, czytam, czytam (książki, gazety, artykuły, blogi), a jak nie czytam to piszę, piszę, piszę, to działa na mnie terapeutycznie. Ponadto spaceruję, tańczę z K&G układy taneczne z bajek, ćwiczę i za wszelką cenę próbuję pozbyć się przeziębienia, ale ono jakoś nie chce mnie opuścić. A mogłoby wreszcie, zwłaszcza teraz, kiedy mam tak wiele do zrobienia, kiedy potrzeba mi zdwojonej siły i energii do działania, kiedy jest czas na robienie z dziećmi kartek świątecznych, kiedy mogłabym robić bombki i łańcuchy na choinkę, kiedy chciałoby się wycinać choinki, mikołaje i renifery... a ja zamiast siać wszędzie tą świąteczną energię i magię rozsiewam zarazki.
Z okazji rozpoczęcia wakacji wydałam nieprzyzwoite pieniądze w nieprzyzwoitym butiku (ale tak to jest jak się robi zakupy z moją siostrą). Teraz mój stan konta uniemożliwia eskapady większe niż do Zenaba i na kawę. Pierwszy tydzień wakacji oznacza tydzień totalnej stagnacji intelektualnej i fizycznej. Spanie do południa, szwendanie się przez resztę dnia w szlafroku i przesiadywanie godzinami nad filiżanką malinowej herbaty.






Komentarze
Prześlij komentarz