Dotarłam już do domu (wczoraj) i mogłam się wreszcie porządnie wyspać w swoim łóżku. Może to nieco dziwne, ale zawsze gdy nocuję poza domem najbardziej brakuje mi mojego dużego łóżka. Wyjątkiem była noc, kiedy spałam w hotelu Czajka, w Olsztynie, wtedy ze względu na nieco przykrótką kołdrę, spod której wystawały mi nogi brakowało mi właśnie mojej cieplutkiej kołderki. Na domiar złego była wtedy zima. Weekend minął, a w zasadzie to jeszcze wciąż trwa, więc może powiem
inaczej. Ta część weekendu, którą było mi przeznaczone spędzić w
Olsztynie, o dziwo upłynęła szybko i przyjemnie. Począwszy od zakupów,
na które wybrałam się z Monią jeszcze przed zajęciami i podczas których
wydałam nieprzyzwoitą ilość pieniędzy, poprzez stołowanie się w KFC
(choć od jakiegoś czasu obiecuję sobie, że z tym skończę), kolokwium z
edukacji matematycznej, którą zaliczyłam na 5, nasze podwójne urodzinowe
party w piątkowy wieczór skończywszy na wczorajszym powrocie do domu.
Nic bardziej pięknego na ten weekend nie mogłam sobie zaplanować.







Z okazji rozpoczęcia wakacji wydałam nieprzyzwoite pieniądze w nieprzyzwoitym butiku (ale tak to jest jak się robi zakupy z moją siostrą). Teraz mój stan konta uniemożliwia eskapady większe niż do Zenaba i na kawę. Pierwszy tydzień wakacji oznacza tydzień totalnej stagnacji intelektualnej i fizycznej. Spanie do południa, szwendanie się przez resztę dnia w szlafroku i przesiadywanie godzinami nad filiżanką malinowej herbaty.
Komentarze
Prześlij komentarz