Witajcie robaczki! Zauważyłam, że wszystkie posty, które ostatnio dodaję mają jakieś głębsze przesłanie. Może Wy tego nie zauważacie, może Wam wydają się proste i banalne, ale ja dostrzegam w nich to coś więcej. Zresztą od kiedy zaczęłam pisać bloga, z każdym postem, zdjęciem i tytułem wiąże jakieś emocje, przeżycia, wspomnienia, czy chociażby skojarzenie. Dlatego to, co dla kogoś może nic nie znaczyć, dla mnie znaczy dużo. Ponadto niejednokrotnie (w wolnej chwili) wracam do tych wpisów sprzed roku, czy nawet jeszcze dalej i wtedy myślami przenoszę się wstecz. Czasem nawet udaje mi się dostrzec zmiany, którym uległam ja i moja osobowość przez ten okres czasu. A przecież zmiany są nieuniknione, choć często się ich boimy, to przynoszą nam nowe przygody, wyzwania etc. A więc nie bójmy się zmieniać (oczywiście tylko na lepsze;). A póki co, żeby nie było już tak głęboko, a nieco bardziej przyziemnie, krótki wpis "z życia codziennego". Mianowicie...
Z okazji rozpoczęcia wakacji wydałam nieprzyzwoite pieniądze w nieprzyzwoitym butiku (ale tak to jest jak się robi zakupy z moją siostrą). Teraz mój stan konta uniemożliwia eskapady większe niż do Zenaba i na kawę. Pierwszy tydzień wakacji oznacza tydzień totalnej stagnacji intelektualnej i fizycznej. Spanie do południa, szwendanie się przez resztę dnia w szlafroku i przesiadywanie godzinami nad filiżanką malinowej herbaty.
Komentarze
Prześlij komentarz