Nie jest źle, choć, żeby było w pełni dobrze powiedzieć też do końca nie mogę. Kiedyś już bym pewnie ubolewała nad swoim marnym żywotem, losem, który nie szczędzi problemów, pagórków i górek, nad złą pozycją w tym cholernie popieprzonym życiu, ale nie teraz, nie dziś. Bo już wiem, że trzeba doceniać wszystko, co się ma. Każdy następny problem traktować, jak nowe wyzwanie. Jestem zdania, że nawet nie warto płakać nad tym, co już się skończyło. Zamiast tego, lepiej jest się cieszyć, że w ogóle nam się to przytrafiło. Nie sądzicie?
Na dworze zimno, ale mimo tego nie rezygnuję z codziennych spacerów. To jedna z najlepszych (zaraz obok treningu i gorącej herbaty) recept na całe zło tego świata. Nie ważne, że pada, że wieje, że mrozi... nie potrafię usiedzieć na tyłku i nie wyjść choćby na chwilę. I wiecie co, uwielbiam to w sobie ;)
Chwaliłam się już Wam, że przede mną kilka dni, które poświęcam na totalną regenerację. Mam zamiar skończyć czytać książkę o bucianej obsesji, a później przejść do obsesji doskonałości CR7. Mam też w planach rozpoczynać każdy dzień "późniejszym niż zazwyczaj rankiem" (żywię tylko nadzieję, że to rano nie okaże się być południem). W każdym bądź razie najważniejsze jest to, by witać dzień z szerokim uśmiechem na ustach, a wieczorem do łóżka kłaść się z jeszcze szerszym.
A na to by ten uśmiech nam z buziek nie schodził istnieje naprawdę wiele sposobów! Ale o tym może już jutro. Jestem po kilku setach tenisa i swoim ulubionym fitnessowym programie, także myślę, że w pełni zasłużyłam na kilka ładnych godzin snu. Dobranoc!
Komentarze
Prześlij komentarz